Ta historia ma miejsce dawno, dawno temu grzeczne dzieci otrzymywały pod choinkę tylko trzy rodzaje prezentów. Samochodzik, drewniane klocki lub lalkę.
Gdy produkcja zabawek na biegunie zaczęła spadać, a Mikołaj zastanawiał się nad zamknięciem firmy i przejściem na wcześniejszą emeryturę, wpadł na ostatni pomysł. Pomysł, którego rozwiązanie przyniosła pewnego dnia do jego drewnianej chatki biała gołębica. Rozwiązanie, którego prawdziwy autor miał zostać ukryty przed Mikołajem, przez jednego z najbardziej zaufanych mieszkańców Bieguna Północnego.
Mikołaj siedział na bujanym fotelu, wpatrując się w oszronione okno. Nie podziwiał ośnieżonych dachów ani kolorowo udekorowanych choinek, ani nawet Rudolfa, któremu jeden z krasnali ogrodowych próbował właśnie zrobić ostre zdjęcie, gdy ten przelatywał akurat nad złoto-czarnymi saniami swojego pracodawcy.
Mikołaj wpatrywał się w różową gumę do żucia, przyklejoną do czerwonej framugi okna, przy którym każdego ranka, przed pracą, wypijał czarną, zbożową kawę.
Guma to nie był jednak główny powód, dla którego Mikołaj wpatrywał się od dziesięciu minut w jeden punkt. Miał poważne zmartwienie. Próbował zebrać myśli, podczas gdy piątka jego dzieci zachowywała się jak piłeczki kauczukowe wypuszczone z chmur na twardą ziemię zamiast śniegu. Ich pomysłowości i zwinności nie powstydziłaby się nawet Narodowa Drużyna Bieguna Północnego Akrobatów.
Gdy Mikołajowi zawisła na białej brodzie ostatnia kropelka aromatycznej kawy, a dzieci coraz bardziej przekrzykiwały się, aby zwrócić jego uwagę, wpadła mu do głowy pewna myśl. Rozwiązanie problemu, meczącego go, niczym skurcz nogi renifera podczas długiego lotu.
Pomysł, który cały czas był blisko niego, tylko nie potrafił go wcześniej dostrzec. Do dzisiaj.
Po długim dniu pracy Mikołaj wrócił do domu z okropnym bólem głowy. Produkcja zabawek w dalszym ciągu spadała mimo zbliżających się Świąt. Dzieci na świecie nie chciały już być grzeczne. Nie marzyły o kolejnym samochodziku, klockach czy wspaniałej lalce.
Mikołaj nie potrafił zrozumieć dlaczego. Przecież wykonanie tych zabawek jest na najwyższym poziomie. Materiały produkuje sam, z wytrzymałego i miłego w dotyku drewna. Zamiast plastiku używa specjalnej technologi przetapiania soku ze Świerku Polarnego. Włosy do lalek pozyskuje za zgodą rodziców, od młodych elfów, a kolory, na które malują zabawki, są naturalne niczym burak w ziemi.
Mikołaj postanowił wprowadzić w życie swój poranny plan. Zebrał wszystkie swoje dzieci przed kominkiem i tak rzekł:
– Moje kochane śniegowe kuleczki. W fabryce zabawek nie dzieje się dobrze. Produkcja z każdym rokiem spada. Dzieci na całym świecie stają się coraz bardziej wybredne, a niektóre przestały już w ogóle wierzyć w Mikołaja. Jeśli tak dalej pójdzie, to trzeba będzie zamknąć firmę i poszukać innej pracy.
Piątka dzieci spojrzała po sobie z oczami wielkimi jak kopyto Rudolfa.
– Tradycją jest — kontynuował Święty — że w każde siedemdziesiąte urodziny, Mikołaj przekazuje swe obowiązki najstarszemu synowi.
W tym momencie Mikołaj junior, najstarszy z rodzeństwa wypiął mocno pierś, ale się nie uśmiechnął.
– Mam dopiero sześćdziesiąt pięć lat wiec to jeszcze nie jest odpowiednia pora. Niestety, jeśli produkcja zabawek nadal będzie spadać, to mój następca może za pięć lat nie mieć czego przejmować.
– Dlaczego więc tu siedzimy i gadamy. Róbmy coś! – zaproponowała Elena. Druga w kolejności do objęcia stanowiska Świętego Mikołaja.
Myślisz, że kobieta nie mogłaby zostać Mikołajem? Przy pomocy magii wszystko jest możliwe. Zdradzę Ci sekret, że w historii Świętych Mikołajów była raz jedna kobieta. To jednak temat na inną bajkę.
– Dlatego właśnie Was tu dzisiaj zebrałem. Mam dla wszystkich propozycję. Kto wymyśli najlepszy sposób na zwiększenie produkcji zabawek jeszcze w tym roku, zostanie nowym Świętym Mikołajem. Nie tymczasowo, nie do moich siedemdziesiątych urodzin. Zostanie Mikołajem do czasu, aż sam osiągnie ten wiek, a ja udam się na wcześniejszą emeryturę. Macie czas do jutra do północy.
Dzieci trochę zdziwione i jednocześnie bardzo podekscytowane chwyciły swoje płaszcze i trącając łokciem jeden drugiego, wybiegły przez frontowe drzwi, na siarczysty mróz.
Tylko drobny Kasztanek, najmłodszy z rodzeństwa, nie brał udziału w wyścigu. Chwilę podumał, drapiąc się po głowie. Potem sięgnął po magiczny proszek do małej skórzanej torebki zawieszonej u paska spodni i teleportował się przez rodzinny komin, w tylko jemu znanym kierunku.
Przeniósł się na stały ląd, gdzie znajdowało się największe skupisko dzieci na Ziemi.
W odróżnieniu od rodzeństwa, zamiast myśleć nad rozwiązaniem w fabryce zabawek, postanowił udać się do źródła problemu.
Miał zamiar odwiedzić jak najwięcej dzieci do następnego dnia i zapytać je wprost, dlaczego nie chcą już dostawać prezentów od Mikołaja.
Nie mógł się niestety przedstawić jako jego syn, ale przy pomocy magicznego proszku mógł wytworzyć złudzenie u drugiej osoby.
Złudzenie to taki obraz. Widok, który coś nam przypomina, ale nie jest prawdą.
Gdy spotykał się z dziećmi, posypywał głowę magicznym proszkiem, a wtedy druga osoba miała wrażenie, że rozmawia ze swoim najlepszym przyjacielem.
Odwiedził prawie tysiąc dzieci. Dowiedział się od nich wielu rzeczy, ale nadal nie miał pomysłu jak zwiększyć produkcję zabawek.
Dzieci skarżyły się, że co roku dostają ciągle to samo. Klocki, samochodzik albo lalkę. Co roku inne modele, w innych kolorach, ale to cały czas były te same zabawki.
Mimo że mocno prosiły w myślach, kładąc się spać, o takie prezenty, które na prawdę im się marzą, to potem i tak dostawały to samo.
Większość dzieci miała wrażenie, że Mikołaj tak naprawdę nie podgląda ich przez wielką lunetę z bieguna przez cały rok.
Niektóre były na Mikołaja tak złe i przestawały wierzyć w jego istnienie mimo zapewnień rodziców.
Musisz wiedzieć, że każde dziecko, które przestaje wierzyć w Mikołaja, powoduje osłabienie magii czarodziejskiego proszku. Produktu wytwarzanego na biegunie przez wróżki, który służy między innymi do sprawienia, aby renifery latały, albo zatrzymywania czasu, aby Mikołaj mógł w jedną noc dostarczyć wszystkie prezenty.
Kasztanek postanowił przemyśleć wszystkie odpowiedzi w rodzinnej chatce przy kominku. Do spotkania i przedstawienia pomysłów zostały jeszcze dwie godziny. Sięgnął do woreczka z magicznym proszkiem, aby teleportować się z powrotem, ale ku jego zdziwieniu woreczek był całkiem pusty. Zużył dużo proszku do rozmowy z dziećmi, ale zawsze zostawiał coś na samym dnie, na czarną godzinę, aby tylko wrócić do domu.
Wywrócić woreczek na lewą stronę, aby znaleźć choć okruszki, ale jego oczom ukazała się tylko gładka powierzchnia skórzanej powłoki i mała dziurka w miejscu zszycia materiału.
Kasztanek przypomniał sobie, że odwiedzając dzieci, przedostawał się do nich najczęściej, przeskakując przez płotki w ich ogródkach, albo wspinał się po rynnach ich bloków. Wszystko po to, aby rodzice się nie zorientowali.
Jeden z ostrych elementów tych metalicznych konstrukcji musiał zahaczyć niezauważalnie o woreczek i powolutku wszystko z niego wylatywało.
Kasztanek posmutniał, ale tylko odrobinę. Lubił mieć zawsze plan awaryjny. Poza proszkiem ubrał dziś na nogi siedmiomilowe buty. Droga na biegun zajmie trochę czasu, ale będzie mógł go wykorzystać na wymyślanie, jak pomóc rodzinie z produkcją zabawek.
Droga z początku szła płynnie. W godzinę przebył większość drogi. Pozostał mu jedynie do pokonania jeden mały kraj i będzie na miejscu.
Coś jednak zaczęło się psuć. Wiatr zaczął wiać mu w twarz, utrudniając i spowalniając marsz. Śniegu przybywało, ale tylko wokół niego. Gałęzie przydrożnych drzew próbowały go oplatać niczym macki ośmiornicy. To nie była normalna zmiana pogody — pomyślał Kasztanek.
Ktoś za pomocą magii próbował go powstrzymać. Ktoś chce, aby jego wysiłki i praca poszły na marne. Tylko kto? Jaka istota mogła być tak przebiegła i bez uczuć. Kto chciałby, aby fabryka Św. Mikołaja została zamknięta?
Kasztanek zastanawiając się na tym, przestał zwracać uwagę na drogę. Nie zauważył wystającego spod śniegu wielkiego korzenia. Potknął się. Stracił równowagę i runął do głębokiego, przydrożnego rowu. Poobijał się boleśnie, ale na szczęście nic sobie nie złamał. Próbował wygramolić się na górę, ale podłoże było bardzo śliskie od padającego śniegu.
Jego siedmiomilowe buty nadawały się do chodzenia na długie dystanse, ale niestety nie miały magicznych mocy skakania ponad możliwości ich właściciela.
Kasztanek przykucnął. Postawił łokcie na kolanach i oparł głowę na dłoniach. Teraz już na bank nie zdążę — stwierdził i zaniósł się płaczem.
Gdy ostatnie łzy na jego policzkach zamieniły się w małe sopelki lodu, zdarzyło się coś niezwykłego.
Przez zawieruchę, śnieg i mróz przeleciała duża, biała jak bita śmietana gołębica. Wydawało się, jakby nic nie robiła sobie z pogody. Wylądowała delikatnie przed kasztankiem i zagruchała kilka razy.
Wtedy Kasztanek szeroko otworzył oczy i uniósł głowę. Nie dość, że wpadł na pomysł, jak wydostać się z obecnego położenia, to jeszcze wymyslił jak uratować rodzinną firmę i sprawić, aby dzieci znów uwierzył w Mikołaja.
Wykopał z ziemi mały kamyczek. Ponownie wywrócił woreczek od magicznego proszku na lewą stronę i napisał na nim tak:
Miałem wypadek w drodze do domu. Jestem w rowie na południe od bieguna. Dwadzieścia cztery mile na zachód od stajni Rudolfa. Pomóżcie.
Jakbym nie zdążył, poniżej piszę instrukcje, jak uratować naszą fabrykę zabawek. Przekażcie je tacie, jak najszybciej, proszę.
Gdy skończył. Znów wywrócił worek na prawa stronę, sznureczkiem przywiązał go do nogi białej gołębicy i poprosił ją, aby zaniosła to do domu Świętego Mikołaja.
Gołębie mają świetną orientację w terenie, a do tego ta szczególna gołębica musi mieć magiczną moc, skoro w tak łatwy sposób poradziła sobie z zawieruchą. Na pewno szybko przyślą pomoc. – pomyślał Kasztanek i skulił się jeszcze bardziej, aby uchronić resztki ciepła, jakie tliły się pod jego ubraniem.
Na biegunie wszystkie dzieci Mikołaja przygotowywały się do rodzinnego spotkania. Każdy miał już pomysł, który chciał przedstawić tacie wieczorem. Tylko Mikołaj junior chodził z kwaśną miną, jakby przed chwilą najadł się brukselki.
Na nim wszyscy zawieszali ciekawskie spojrzenia, bo jako najstarszy powinien wpaść na najciekawszy pomysł. Ciśnienie i presja z tego powodu były ogromne. Problem jednak w tym, że Mikołaj junior nie miał żadnego pomysłu. Myślał cały dzień, ale nawet jedna wartościowa myśl nie błysnęła w jego głowie. Może to dlatego, że wcale nie chciał przejmować obowiązków ojca?! Może to dlatego, że wcale nie chce ratować rodzinnego biznesu?!
— Dzieci, za piętnaście minut spotykamy się przy kominku. Proszę, aby wszyscy byli obecni. – powiedział Święty Mikołaj. – widzę, że tylko Kasztanka jeszcze nie ma. Niech ktoś pójdzie go poszukać i przypomnieć o spotkaniu.
– Ja pójdę! – krzyknął Mikołaj junior — i tak miałem się przewietrzyć, żeby lepiej się myślało.
Gdy wyszedł na zewnątrz. Pochodził w pobliżu chatki, ale nie szczególnie szukał najmłodszego brata.
– Taki mały szkrab i tak nie wpadnie na żaden ciekawy pomysł. Pewnie teraz bawi się z kolegami w jakimś przytulnym miejscu, popijając kakao. Nawet zegarka jeszcze nie umie czytać, więc jak miałby wiedzieć, kiedy przyjść na spotkanie rodzinne. Rodzice dają mu zdecydowanie za dużo swobody. Ja to musiałem być w domu przed 21:00 i nigdy nie mogłem wracać sam. Zawsze wysyłali po mnie jednego z reniferów, abym tylko bezpiecznie dotarł do domu na czas. – pomyślał Mikołaj junior.
Gdy tak chodził i rozmyślał, na jego prawe ramię spadło coś białego. Białego, ciepłego i lepkiego. Odwrócił się odruchowo w prawo i po chwili zobaczył gruchającego na niego białego, puszystego gołębia z czymś przyczepionym do lewej nóżki.
Zignorował zapach dochodzący z ramienia i podszedł do zwierzęcia powoli, aby go nie wystarczyć. Delikatnie odwiązał małą, skórzaną torebkę od jego różowej nóżki. Gdy zapoznał się z zawartością, oczy o mały włos nie wyszły mu z głowy na spacer. Schował znalezisko głęboko do kieszeni i wrócił do chatki.
— Niestety po Kasztanku ani śladu. Byłem wszędzie. Pewnie siedzi u jakiegoś kolegi, grają w te swoje gry planszowe i zapomnieli o problemach naszego świata. – powiedział Mikołaj junior do zebranych przy przytulnym, ciepłym kominku członków rodziny.
— Trudno. Widać nie zależy mu tak na naszej rodzinnej firmie, jak myślałem. Wysłucham waszych pomysłów bez niego. Na pewno coś wybierzemy z tylu mądrych głów. Zacznijmy od kolejnego, najmłodszego członka naszej rodziny — powiedział Święty Mikołaj.
Gdy wszystkie dzieci skończyły mówić, a proponowane rozwiązania zostały zapisane na długim pergaminie, przyszedł czas na Mikołaja juniora.
Stanął przed zebranymi, tyłem do kominka i zaczął mówić tak:
– Długo nad tym wszystkim myślałem i chciałem powiedzieć, że to wszystko bez znaczenia. Bez sensu jest ratować coś, co i tak się sypie, jak śnieg podczas lawiny. Jak nie ten biznes to inny. Jak dzieci nie chcą wierzyć w Mikołaja i magię to nie. Prezenty przecież nie są takie ważne, a każdy z nas zajmie się czymś, co lubi najbardziej. Ja na przykład chciałbym zostać treserem mrówek afrykańskich. Mam już dość tego zimna przez cały rok. To jest właśnie mój pomysł, co Wy na to?
Gdy Święty Mikołaj miał już wypowiedzieć pierwsze słowa, drzwi wejściowe do chatki zadrżały. Wszyscy podskoczyli, jak rażeni prądem. Ktoś walił w nie z wielką siła.
Mikołajkowa była najbliżej źródła hałasu. Podeszła szybko i sprawnym ruchem otworzyła drzwi na oścież.
Widok przybysza wywołał u całej rodziny gęsią skórkę. Był do Rudolf, a na jego grzbiecie leżał zmarznięty na kość Kasztanek.
Mikołajowa od razu włączyła imbryk na herbatę, Mikołaj zebrał wszystkie koce, jakie miał pod ręką, a renifer podszedł do kominka i położył dziecko na miękkim dywanie.
— Leciałem sobie jak co wieczór po okolicy, aby pooddychać świeżym powietrzem przed snem – zaczął Rudolf – W pewnym momencie biała gołębica przeleciała przed moim nosem, omal nie powodując wypadku i kazała mi lecieć za nią. Po kilku milach zobaczyłem w rowie Kasztanka. Nie mogłem uwierzyć, co on tu robi w ciemną, mroźną noc. Wyglądał jak sopel lodu. Ledwo oddychał. Od razu capnąłem go zębami na grzbiet i pędem przyleciałem tutaj.
– Poczekajmy, aż dojdzie do siebie i zapytamy go dokładnie, co się stało. Na razie musimy zakończyć spotkanie rodzinne. Wszyscy do łóżek. Jutro wrócimy do tematu. – zarządził Mikołaj, po czym położył się obok syna, otulając go mocno trzema kocami.
Następnego ranka Kasztanek nabrał bardziej świątecznych kolorów. Tata mu powiedział, że niestety żadna gołębica do nich nie dotarła, dlatego, gdy syn mógł mówić już, nie czekał do wieczora i opowiedział o wszystkim, co się z nim działo.
Tylko Mikołaj junior nie uczestniczył w śniadaniu. Powiedział, że boli go brzuch, jednak zaraz, gdy domownicy zasiedli do stołu, wyszedł oknem na tyły domu i zaczął kopać dziurę w ziemi.
Kasztanek zdradził, że aby poprawić produkcję zabawek i wiarę w Mikołaja trzeba po prostu zapytać samych zainteresowanych, czego potrzebują. Trzeba się dowiedzieć bezpośrednio od dzieci, jakie mają potrzeby i marzenia. Nie można im z góry narzucać tego, co nam się wydaje fajną zabawką. Nasza magiczna luneta pokazuje grzeczne i niegrzeczne dzieci, ale nic przez nią nie słychać. Dlatego chcę zaproponować dzieciom, aby co roku przed świętami pisały do Mikołaja listy i wymieniały tam wszystko, o czym marzą. Dzieci nie wiedziały, że Mikołaj ich nie słyszy.
Nie chodziło o to, żeby otrzymały każdą rzecz z listu. Nasza fabryka mogłaby tego nie wytrzymać. Dostaną jedną rzecz, za to taką, która będzie dla nich ważna i którą same wymyśliły, a nie jedną z trzech rzeczy, które co roku produkował Mikołaj.
Wszyscy byli pod wrażeniem pomysłu najmłodszego, najmniejszego i najbardziej niedocenianego członka rodziny. Po kolei uściskali go, pochwalili za pomysł i za to, jak poradził sobie w trudnym czasie.
— Tylko jak skłonić wszystkie dzieci, aby zaczęły wysyłać listy? – zapytał syna Mikołaj.
— To proste. Wyślijmy listy do ich rodziców. Jak znów uwierzą, że Święty Mikołaj istnieje, to zachęcą do pisania swoje dzieci.
Gdy Kasztanek wypowiadał ostatnie sylaby słowa dzieci, wszyscy usłyszeli dziwne odgłosy od strony ogrodu.
Gdy wyjrzeli przez okno, klejąc się do siebie, jak płatki śniegu, zobaczyli Rudolfa i Mikołaja juniora. Renifer trzymał w zębach część małej, skórzanej torebki, a chłopak próbował mu ją wyrwać, ciągnąc we wszystkie strony. Nikt nie chciał odpuścić. Tylko syczeli coś do siebie, ale bardzo niewyraźnie.
— Tato patrz to moja torebka na magiczny proszek, w której wysłałem do Ciebie wiadomość wczoraj! – krzyknął Kasztanek – czyli jednak gołębica tu dotarła! Tylko czemu nikt nic o tym nie wiedział? – pytał się w myślach. Czy to możliwe, że mój najstarszy brat stoi za wszystkimi utrudnieniami, których doświadczyłem wczorajszej nocy? Czy potomek Świętego Mikołaja chciałby zniszczyć rodzinną fabrykę zabawek?
— Już ja sobie z tym kłamczuchem poważnie porozmawiam! – stwierdził Mikołaj.
Tak właśnie chłopiec, w którego nikt nie wierzył, wpadł na pomysł, jak uratować rodzinną fabrykę zabawek i odbudować wiarę dzieci w Świętego Mikołaja.
Od tego dnia, co roku, fabryka zabawek Mikołaja zalewana jest kolorowymi kartkami papieru. Listami w pięknie ozdobionych kopertach, zapisanymi marzeniami. Nie tylko dziecięcymi marzeniami. Dzieci otrzymują dzięki temu coś więcej niż tylko samochodzik, drewniane klocki czy lalkę. Otrzymują magię Świąt.
Koniec.
PS. Jak myślisz, jak wyglądała potem rozmowa Świętego Mikołaja z Mikołajem juniorem? Jakie słowa mogły paść? Jak oceniasz postępowanie starszego brata? Porozmawiaj o tym z kimś dorosłym i napisz mi Wasze pomysły.
PS 2 Jakie są Twoje marzenia, które poleciały do Mikołaja w tym roku?
Inne bajki o Mikołaju i Bożym narodzeniu znajdziesz tutaj.
Wesołych Świąt 🙂