Zosia i tajemnica atlasu

Zosia i tajemnica atlasu

Zosia i tajemnica atlasu

 

Zosia przygotowywała się do snu. Po ciepłej kąpieli z pianą i lawendowym płynem do mycia ubrana w swoją ulubioną piżamę z jednorożcem myła nad zlewem zęby. Obok, na toalecie, stał i patrzył się na nią biały, pluszowy zjadacz marchewek. To był Karotek. Tak Zosia nazywała swojego króliczka-przytulankę, z którym nie rozstawała się na krok. Tylko do wanny mama nie pozwalała jej go wkładać. Podobno króliczki i ich futerko źle znoszą pianę. Mogą potem dostać kataru albo bólu uszek. Trochę to dziwne, bo Zosia już nie raz widziała, jak Karotek z radością obracał się w pralce.

– Może to o lawendę chodzi? Może dlatego w pralce kąpiele są dozwolone, bo od razu potem włącza się program suszenia i Karotek zawsze wychodzi wtedy z pralki taki uśmiechnięty, ciepły i puszysty? – pomyślała Zosia, odkładając perłowo białą szczoteczkę do tęczowego kubeczka na zlewie.

Zawsze po kąpieli, mama czytała im bajkę. Potem dokładnie otulała Zosię i króliczka ciepłą, kremową kołdrą, całowała w czółko i przygaszała lampkę nocną w kształcie księżyca, wisząca na przeciwległej do łóżka ścianie. Mama czekała obok, aż jej kochana córeczka zaśnie, po czym wychodziła z pokoju, zostawiając lekko uchylone drzwi. Tak też się stało i dzisiaj, ale tego, co wydarzyło się później w sypialni dziewczynki i jej królika nikt nie przewidział.

Podczas snu, dziewczynka miała w zwyczaju przytulać Karotka pod lewym ramieniem. Czasem używała go też zamiast jaśka. Dzisiaj jednak nic nie było takie jak zwykle. Zosia we śnie była dzisiaj chyba siatkarką albo zastępowała szlaban na przejściu kolejowym, bo jej ręce intensywnie poruszały się ciągle w lewo i prawo, w górę i w dół. Ruchy były tak intensywne, że w pewnym momencie o jeden z jej palców zaczepił się Karotek i wyleciał z łóżka jak z procy. Jego dziewiczy lot skończył się dopiero na najwyższej półce regału, stojącego obok łózka Zosi. Na szczęście było tam pełno książeczek, bo inaczej biedny królik przeleciałby na drugą stronę i dotarł aż na korytarz.

Zosia oczywiście nie zdawała sobie sprawy z tego, co się stało. Jej ręce na szczęście uspokoiły się w końcu, a oddech zwolnił. Teraz oddychała równo i spokojnie, aż do momentu, w którym zbudził ją niespodziewany, głośny łomot. Coś spadło z najwyższej półki na książki i nie był to Karotek. Nawet jakby on również spadł to przez swoją lekką budową, na pewno nie spowodowałby takiego hałasu. Zosia usiadła gwałtownie. Pocierała lewą ręką posklejane jeszcze oczka i próbowała odnaleźć źródło hałasu w delikatnym świetle małego, elektrycznego księżyca.

Na ziemi, obok jej białego łóżeczka leżał gruby przedmiot, z którego wystawał pożółkły kawałek papieru. Papieru, który nie był częścią pokoju dziecięcego. Zosia spojrzała w górę, sprawdzając miejsce, z którego przedmiot mógł spaść. W tak delikatnym świetle małej żaróweczki dała radę dojrzeć tylko regały z jej ulubionymi książkami. Nie było tam jednak miejsca na tak duży przedmiot. W samym regale też nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie okrągłe i czarne jak węgielki oczka wpatrujące się prosto w jej twarz. Do tych oczek przyczepione też były dwa długie ruszające się na boki, biało różowe elementy. Wyglądały jak antenki, które próbują nastroić się na odpowiedni sygnał. Zosia przetarła dokładnie oczy dwoma piąstkami. Gdy je ponownie utworzyła czarne oczka, razem z szerokim uśmiechem o dwóch zębach, stały już na jej kolanach, dokładnie przed twarzą.

— Dobrym wieczór Zosiu. – powiedziały usta poniżej czarny oczek.
— Dobry wieczór Karotku. Nie wiedziałam, że umiesz mówić. To się dzieje naprawdę czy tylko mi się śni? – zapytała obudzona już całkowicie dziewczynka.
— To chyba nie sen. Ja też nie wiedziałem, że umiem mówić, dopóki dzisiejszej nocy nie obudziłem się na półce z Twoimi książkami, przygnieżdżony tą wielką cegłą, którą na szczęście udało mi się z siebie zrzucić.
— Czyli to Ty spowodowałeś ten hałas, przez który się obudziłam?!
— Chyba tak. Przepraszam. Nie chciałem Cię obudzić. – powiedział Karotek, zasłaniając swoje smutne, czarne oczka długimi uszami.
— Nic się nie stało. – mówiąc to, Zosia przytuliła mocno pluszaka do siebie obiema rękami. – tylko jakim cudem z mojego łóżka dostałeś się tak wysoko?
— To jest bardzo dobre pytanie. – ledwo odpowiedział królik, którego twarz ciągle była mocno przytulona do dziewczynki. – Może ta cegła, którą zrzuciłem, pozwoli nam wpaść na jakiś trop?

Zosia dała Karotkowi odetchnąć. Pochyliła się w lewo, przewieszając część swojego ciała za barierę łóżka i z całych sił sięgnęła oburącz po przedmiot jej wybudzenia. Ciągnęła z całych sił, taki był ciężki. W końcu udało jej się położyć tajemniczą rzecz na kołdrze, pomiędzy nią a Karotkiem.

To nie była cegła, jak określił ją królik, choć ważyła bardzo dużo. To nie była jedna z bajek, którą mama czytała jej na dobranoc. To nie była też część deski z regału, na którym stała. Wyglądała jednak jak książka. Tylko taka, którą oboje z króliczkiem nie często widywali. Rozplątali delikatnie sznurek, którym była owinięta. Otworzyli ją wspólnie, powoli i delikatnie. Nagle ze środka wypadł ów pożółkły papier, który służył tu jako zakładka. Zosia nie umiała jeszcze za dobrze czytać, ale potrafiła na tym kawałku starego papieru odnaleźć znajomo wyglądające litery, które widziała wielokrotnie. Było tam napisane „Francois Mule”. Imię i nazwisko jej taty.

— Karotku zobacz, to imię mojego taty. Ta książka na pewno należy do niego. – uniosła głos dziewczynka, kierują swoje słowa do puchatego przyjaciela.

Króliczek, tak jak magicznie otrzymał dzisiaj zmysł ruchu i mowy, dostał również z magicznego worka życiowych talentów jeszcze jedną umiejętność. Znał wszystkie widoczne w tej książce litery, a do tego umiał je łączyć w sensowne wyrazy i zdania.

— Tu jeszcze jest napisane: „Atlas świata”, tylko ktoś przekreślił drugie słowo i dopisał odręcznie coś innego. To chyba powinno brzmieć: Atlas mojego życia”, a poniżej znów te same litery, jak na zakładce. – powiedział na jednym oddechu, podekscytowany Karotek.
— To Ty jeszcze umiesz czytać? – spojrzała na królika Zosia, otwierając szeroko zielone oczy.
— Tylko nie pytaj mnie, kiedy i gdzie się tego nauczyłem. Ta noc jest już dla mnie wyjątkowo cudaczna. Mam czytać dalej?
— Oczywiście! – wyrzuciła z siebie szybko Zosia, nie zadając zbędnych pytań.
— Poniżej są takie słowa:

„Ten Atlas otrzymałem od mojego taty. Miałem wtedy pięć lat. Znalazł go dawno, dawno temu na Saharze — to taka ogromna pustynia, coś jak plaża nad morzem tylko dużo większa i bez dostępu do wody; podczas pracy przy wydobyciu ropy. Po powrocie do kraju oprawił go solidnie i kazał dodać wiele nowych kartek. Korzystał z niego każdego dnia, aż w końcu, gdy już nie miał sił na dalsze podróże, podarował go mnie.

Najstarszemu z dzieci, z podobną adnotacją, jaką Ty czytasz teraz. Wiem, że jeszcze sama nie znasz wszystkich literek, ale o to też zadbałem. W jednej z moich historii dowiesz się, co kiedyś znalazłem, na szczycie wierzy Eiffela w Paryżu, co teraz dało Karotkowi potrzebne do życia talenty. Mam nadzieję, że na razie taki zwierzak domowy Ci wystarczy. Pamiętaj tylko, że Karotek będzie Ci pomagał jedynie nocą i tylko wtedy gdy najpierw dotknie zakładki z moim imieniem i nazwiskiem. Ta zakładka również wiąże się z przygodą we Francji, ale o tym opowiem Ci, jak wrócę.

Atlasu używałem w szkole, a później w pracy, gdy musiałem na długie miesiące wyjeżdżać za granicę. Jest wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. Poza mapami opisuje on tajemnicze i magiczne miejsca, których na próżno szukać w przewodnikach turystycznych. Dużą część z nich zwiedziłem osobiście. Niektóre przygody przeżyłem razem z Twoją mamusią. Wiele miejsc znalazłem i opisałem sam. Inne dodała Twoja mama.

Ogrom tych miejsc znajduje się w Afryce. Na kontynencie gdzie ostatnio, jak dobrze wiesz, najczęściej teraz pracuję. Przed moim ostatnim wyjazdem podjąłem decyzję, że już czas, aby przekazać ten Atlas Tobie córeczko. Jesteś już bardzo mądra. Uwielbiasz poznawać otaczający Cię świat i kochasz książki.

Dzięki niemu jeszcze lepiej poznasz naszą planetę, a do tego, czytając mój dziennik na końcu atlasu, poczujesz się jakbyś na tych wyprawach była razem ze mną. Nie opisuję tam części związanych z pracą. Myślę, że jeszcze nie będzie Cię to interesować. Znajdziesz tam jednak opisy miejsc, które zwiedziłem oraz przygód, których byłem częścią.

Miłej lektury.
O wszystkim porozmawiamy, jak wrócę z Afryki za kilka miesięcy.
Kocham Cię bardzo i tęsknię.
Twój tata.
FM”

— Ooo ja Cię! – Krzyknęła z wrażenia Zosieńka. – ale czad.
— Noo! – dołożył od siebie Karotek, nie wiedząc, jak to inaczej skomentować. – to, co teraz zrobimy?
— No jak to co?! Zaczniemy czytać wszystkie przygody z tyłu Atlasu. To znaczy, Ty zaczniesz, bo ja jeszcze nie umiem. – odpowiedziała dziewczynka przepełniona taką energią, jakby zjadła przed chwilą o kilka ciastek za dużo.
— Tylko tam było napisane, że mogę Ci pomagać czytać tylko w nocy a z tego, co widzę, to za kilka chwil, przez zasłony przebije się pierwszy promyk słońca.

— Eh masz rację. – powiedziała Zosia, spuszczając głowę. Teraz dla odmiany wyglądała jak balonik, z którego ktoś przed chwilą wypuścił powietrze.
— To może Twoja mama mogłaby Ci go poczytać, jak się obudzi?
— Pewnie by mogła. Uwielbiam, gdy czyta mi na dobranoc. Tylko jak ja jej wytłumaczę, że mój ukochany króliczek ożył w nocy. Na pewno mi nie uwierzy.
— A skąd ta pewność? Mamusie mają całkiem dobrą wyobraźnię. Nie powinnaś przed nią niczego ukrywać ani jej okłamywać. Mamusie tego bardzo nie lubią.
— A Ty skąd to wiesz? Przecież dopiero co się dzisiaj ożywiłeś?
— Niby tak, ale dzięki temu, że dotknąłem tej starej, pożółkłej zakładki wiem rzeczy, których taka maskotka jak ja nie powinna wiedzieć. Mówiłem Ci już. Nie pytaj skąd. Wiem tyle, co Ty.
— Dobrze, opowiem wszystko mamie, zaraz jak się obudzi. Czy chociaż, jeszcze zanim wzejdzie słonko, możesz zacząć czytać mi jedną z przygód mojego taty?
— Dobrze. Zobaczmy, co my tu mamy…

Jak tylko wybrzmiały pierwsze słowa, cały pokój zmienił się w miejski krajobraz Paryża sprzed wielu lat. Komody i szafy przypominały teraz stare kamienice, a wieszak na ubrania i zasłony wyglądały niczym drzewa pełne kasztanów. Dodatkową magią tej książki i jej podobnych jest to, że przenoszą czytelnika w zupełnie inny, magiczny świat.
Tekst jednej z przygód Francois brzmiał tak:

„Gdy pierwszy raz wchodziłem na tę wierzę, obchodziła ona wtedy sto czwarte urodziny. Na poręczach wisiały balony w kolorze francuskiej flagi. Ja sam, miałem w ten cudowny, słoneczny dzień 5 lat. Niosłem w ręku niebieski balonik na patyku z żółtą literką M. Na sam szczyt wierzy, wniósł mnie na swoich silnych plecach mój tata. To był niemały wyczyn dla niego, ponieważ wieża ma aż 1665 stopni. Sam nie liczyłem, ale jest to na pewno bardzo wysoko, bo dotarliśmy na szczyt dopiero…”

Gdy Karotek doczytał do tego momentu, pierwszy promień słońca rozjaśnił jego czarne, jak węgielki oczka. Książka się zamknęła, a króliczek opadł bezwładnie w swoje zwyczajowe miejsce pod ramieniem Zosi. Sama Zosia była tak wyczerpana emocjami dzisiejszej nocy, że zasnęła już po drugim zdaniu. Gdy tylko słońce rozjaśniło cały pokój, do środka weszła uśmiechnięta mama, przeciągając się tak intensywnie, jakby wybierała się na spotkanie siatkarek drużyny narodowej. Zobaczyła Zosię z nietypowym przedmiotem leżącym na jej brzuchu. Wiedziała jednak dobrze, co to jest. Francois rozmawiał z nią o tym dzień przed wyjazdem. Nie spodziewała się jednak, że dowie się dzisiaj od córki o jeszcze jednej, magicznej rzeczy związanej z małym, białym króliczkiem o czarnych, jak węgielki oczkach.

Koniec.