– Nie możesz mnie tak po prostu opuścić. Pomagałem Ci, kiedy tylko mnie potrzebowałeś. To nie sprawiedliwe. – zaniósł się płaczem Zjadek
– Nie sprawiedliwe jest to, że nie powiedziałeś mi wszystkiego. Okłamałeś mnie. – krzyczał Staś
– Przecież wiesz, że jak to zrobisz, rozpuszczę się w powietrzu i już nigdy nie wrócę?! Nie rób mi tego – jego płacz było już słychać w całym lesie.
– Dzięki Rudej, już nikt nie będzie cierpiał z Twojego powodu. Wiem, że teraz udajesz, bo nie umiesz okazywać żadnych emocji. Płacz to w końcu nic złego. Żegnaj. HA HA – zakończył rozmowę Staś, śmiejąc się najgłośniej i najprawdziwiej jak tylko umiał, aż szyszki pospadały z okolicznych drzew.
Miesiąc wcześniej.
Drewniana chata na Mazurach. Nie tak nowoczesna, jak te budowane obecnie, z desek pokrytych tynkiem i farbą. Prawdziwa leśna chata z grubych, starych, popękanych bali drewna ściętych w okolicznych lasach, pachnącą żywicą i mchem. Zbudowana dawno, dawno temu przez pradziada Stasia i Heleny. Stoi na skraju pradawnej puszczy. Puszczy, w której można spotkać jelenie, sarny, dziki, łosie czy tchórze oraz inne większe i mniejsze żyjątka. Nie dziwcie się tak. Tchórz to zwierze i nie jest wcale taki, jak nazwa wskazuje. Jest drapieżnikiem, czyli poluje na owady, jaszczurki czy ryby, a jedynie ucieka przed większymi od siebie drapieżnikami, żeby nie zostać głównym daniem ich kolacji. Jeśli więc ktokolwiek powie do Was – Ty tchórzu!; powiedzcie po prostu: – dzięki za komplement. Wracajmy zatem do naszej drewnianej chatki.
Gdyby nie kilka metrów mokrego mchu, żwiru i gałęzi, domek stykałby się z brzegiem jeziora Święcajty. Z tarasu lub wychodzącego z brzegu, w kierunku środka jeziora, drewnianego, dębowego pomostu można było codziennie, obserwować cudownie kolorowe zachody słońca. Natomiast podczas bezchmurnych letnich nocy, bliźniaki uwielbiały kłaść się na ciepłych jeszcze od słońca deskach pomostu i wpatrywać w migoczące gwiazdy. Próbowali kiedyś policzyć je wszystkie. Zwykle jednak kończyło się to zaśnięciem Heleny i znudzeniem Stasia, który policzył do kilkuset i nadal został mu ogrom nieba do zliczenia. Spróbujcie kiedyś sami. Polecam zabrać wygodną poduszkę i coś do przegryzienia, bo może Wam to trochę zająć.
Rodzeństwo różniło się tylko płcią. Śmiali się i płakali w tym samym czasie. Kończyli za siebie zdania i lubili spędzać ze sobą każdą chwilę, nieważne czy Helena chciała się bawić lalkami, czy Staś wyjmował swoje poobdrapywane resoraki. Zawsze umieli się dogadać. Staś jednak chodził od pewnego czasu coraz bardziej smutny. Wszystko przez to, że kiedy Helena miała zły dzień, czy po prostu chciała wyrzucić z siebie ciążące jej emocje, płakała i ich mama od razu przychodziła ją wytulić i pocieszyć. Staś, przez to, chyba że był chłopcem, spotykał się tylko z komentarzami rodziców jak: – przestań się mazać – chłopaki nie płaczą – co z Ciebie za beksa, dorośnij; Wywoływało to w nim tylko złość i smutek.
Podczas jednego z takich smutnych dni, wybiegł z domu i nie przestawał biec, dopóki starczyło mu tchu. Znalazł się pośrodku starej Puszczy, otaczającej ich dom. Wielkie, wiekowe drzewa przeraziłyby nie jednego chłopca. Staś jednak znał tu każdy zakamarek. Rodzice od małego zabierali go na spacery do tych lasów. Zresztą w lesie nie ma się czego bać. Tylko wygląda tak strasznie, jak jest ciemno. Zawsze trzeba jednak uważać, bo spotkanie z dzikiem czy jeleniem wcale nie byłoby przyjemne. Chłopiec usiadł na pobliskim pieńku, zanosząc się łzami. – Nigdy już nie wrócę do domu, nienawidzę ich! – krzyczał na cały głos. – Dlaczego Helena może sobie płakać do woli, a ja nie?! Dlaczego mam być twardy jak kamień, jak mówi tata, a ona przez łzy dostaje wszystko, co chce, to niesprawiedliwe!
Nagle, zza najbliższego iglastego drzewa zaczęły dobiegać jakieś odgłosy. Coś szeleściło intensywnie pod stertą wyschłych liści i igieł. – Kto tam jest? – krzyknął przestraszony Staś. Cisza. – Mam grubą gałąź i nie zawaham się jej użyć!. Nikt mu jednak nie odpowiadał, tylko szelest stawał się głośniejszy. Wytarł rękawem mokrą od łez i glutów twarz, po czym zaczął się cicho skradać do drzewa. Gdy był już dostatecznie blisko, skoczył sprawnie jak kangur na drugą stronę pnia z zamiarem znokautowania źródła hałasu ciężką gałęzią, krzycząc: – AAAAAA; dla wzmocnienia efektu i przestraszenia potencjalnego przeciwnika. Gdy wylądował po drugiej stronie…zobaczył tylko stertę ruszających się igieł i małą zieloną kulkę próbującą się spod nich wydostać. Odetchną z ulgą. – Dobrze, że to nie dzik ani wąż – powiedział do siebie.
Gdy Staś odgarnął delikatnie wierzchnie igły, wyskoczyła z nich kulka w kolorze wczesno-wiosennej trawy, która z prędkością cichego bączka (po zjedzeniu fasolki, albo grochówki), doskoczyła do twarzy odkrywcy, pochłaniając granatowymi jak jagody, małymi usteczkami ostatnią łzę pozostającą w kąciku jego oka, mówiąc: – MNIAAM, tego było mi trzeba. Chłopiec zaskoczony obrotem spraw, biegał wkoło drzewa, machając po twarzy rękami z nadzieją, że uda mu się zrzucić niechcianego gościa, ale bez skutku. Nabawił się tylko siniaków na buzi od uderzeń rękoma, a kulka pozostała niewzruszona, jak przyklejona super klejem. Gdy w końcu, od tego biegania, zabrakło mu sił i padł na plecy, kulka się odezwała:
– Cześć kolego, jestem Zjadek, miło Cię poznać. Twoje łzy smakują wybornie. Idealne połączenie wilgoci i soli. Po prostu rewelacja. Mogę jeszcze?
– Zja.. Co? Jakie łzy? Czym Ty w ogóle jesteś? Spadaj z mojej twarzy, ale już.
– Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. Jestem uzależniony od łez i smutku. Mówią na mnie też Zjadacz Łez.
– Nie rozumiem, to jak mam się Ciebie pozbyć? – wydukał zmartwiony Staś
– Zobaczysz, że jeszcze zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. Słyszałem twoje krzyki i płacz z chatki nad jeziorem jeszcze zanim tu przybiegłeś. Tak się narodziłem. Powstaje, gdy ktoś mnie potrzebuje. Moim zadaniem jest, abyś już nigdy więcej nie płakał. Wiem, że Twoi rodzice nie lubią, jak to robisz. W zamian tylko oczekuję, abyś przynosił mi swoje łzy. To dla mnie przysmak. To, jak dogadamy się? – zakomunikował Zjadek.
Staś musiał przetrawić to, co właśnie usłyszał. Wszystko działo się tak szybko. W końcu powiedział:
– To co mam dokładnie robić?
– Kiedy poczujesz smutek, żal czy złość i będzie chciało Ci się płakać, przybiegnij od razu do mnie, a ja się wszystkim zajmę. Twoi rodzice już nigdy nie nazwą Cię beksą. Obiecuję.
Jak uzgodnili, tak też zrobili.
Minął kolejny miesiąc.
Staś przy współpracy ze Zjadkiem w ogóle już nie płakał. W zasadzie nie okazywał już żadnych emocji. Smutek, żal, radość czy śmiech odeszły, rozpłynęły się w powietrzu. Mała zielona kulka natomiast zmieniła się w dużą, opasłą kulę wielkości samochodu osobowego. Wprawdzie chłopiec poprawił swoje relacje z rodzicami, nie okazywał już smutku jak wcześniej, jednak nie cieszyło go to szczególnie. Tata go nawet chwalił częściej: – W końcu nie beczysz już jak baba – Nie słyszałem, żebyś ostatnio płakał Stanisławie, brawo; i tym podobne. Przestał jakoś tak wcale okazywać emocje. Nawet zabawa z siostrą już go nie cieszyła jak kiedyś. Chodził jak cień, unikał kontaktu z kolegami. Tylko do lasu udawał się codziennie, aby spotkać się ze Zjadkiem.
Podczas kolejnej wyprawy:
– Pssst. – usłyszał nad głową. Nie zwrócił na to większej uwagi i poszedłby dalej, gdyby zaraz potem nie uderzył go w głowę mały orzech laskowy i kolejne, dużo głośniejsze: – PSSST, tu na górze!
– Co, gdzie, o co chodzi? – zaczął się rozglądać wyraźnie rozdrażniony Staś.
– To ja wiewiórka, widzisz mnie w końcu? – krzyknął z wysokiej gałęzi gryzoń. – Znów idziesz do Zjadka?
– Tak, a co Cię to obchodzi, skąd Ty go w ogóle znasz?!
– Mieszkam tu już jakiś czas. Ruda mam na imię. Nie jedno widziałam. Chciałabym Cię tylko ostrzec.
– Otrzeć?! Niby przed czym? – odparł zdziwiony chłopiec.
– Zjadek nie jednemu chłopcu już uprzykrzył życie. Obserwuję Cię od jakiegoś czasu i widzę, że kiepsko się czujesz. Nie chodź już więcej do niego. On Cię wykorzystuje i okłamuje.
– Co ty gadasz wiewióro. Zazdrościsz mi, że już nie płacze? Co ty tam wiesz. Odejdź, bo Cię szyszką strącę.
– Pomyśl tylko, kiedy ostatnio się śmiałeś? Kiedy ostatnio bawiłeś się z siostrą? Kiedy ostatnio miałeś gupawkę smiechową?
Chłopiec zakrył uszy rękami i przyspieszył kroku.
– Pozdrów Zjadka od Rudej! – usłyszał tylko z oddali krzyk donośnej wiewióry.
Gdy doszedł na miejsce, Zjadek już czekał łakomy łez i smutku. Staś oddał co miał. Nie poczuł już większej poprawy nastroju jak na początku. W ogóle już mało czuł. Jakby wszelkie emocje go opuściły, a on stał się tylko jak pusty korzeń drzewa.
– Możesz przychodzić nawet dwa razy dziennie, jeśli chcesz – zachęcał Stasia Zjadek
– Ostatnio jakoś mniej płacze, chyba jestem chory. – rzucił od niechcenia chłopiec
– Co Ty mówisz. Czy nie poprawiły się Twoje stosunki z rodzicami? Czy nie chciałeś przestać być taką beksą i mazgajem?
– Niby tak, ale teraz jakbym wcale nic nie czuł. Nawet śmiać mi się nie chce ani bawić, kompletnie nic.
– To nic takiego, na pewno wkrótce Ci przejdzie. Leć szybko do domu, abyś znów mógł mi przynieść dostawę świeżutkich, mokrych, słonych łez. Nie ociągaj się. Potrzebuje ich coraz więcej. Widzisz przecież, jak już urosłem. Musisz zwiększyć produkcję, bo mnie zagłodzisz w końcu.
– Dobrze już dobrze. Nawet porozmawiać z Tobą już nie można. Idę. – odparł chłopiec, oddalając się z wolna. Obrócił na koniec tylko głowę, rzucając na odchodne:
– Jakaś Ruda Cię pozdrawia. Podobno się dobrze znacie. Do jutra.
Zjadek jak tylko usłyszał imię na R, strasznie się zdenerwował. Cały zamarł z przerażenia, ale nie dał tego po sobie poznać. Skurczył się tylko, schował pod stertą igieł i zaczął się gorączkowo zastanawiać.
– Nie mogę pozwolić, aby ta wstrętna wiewióra i tym razem popsuła mi plany. Co tu robić? Co tu robić?
Kilka dni później.
Staś już nie podnosił głowy idąc, taki był wysuszony z emocji. Skurczył się też jakby trochę. Zmalał. Idąc tą samą dróżką leśną jak co dzień, znów usłyszał znajome – Pssst.
– Aa to znów Ty, czego chcesz? Spieszę się.
– Pozdrowiłeś Zjadka ode mnie?
– Wspomniałem o Tobie, ale wyglądał, jakby Cię nie znał. Nawet nic nie odpowiedział, jak o Tobie wspomniałem.
– Nie dziwie mu się. Ostatnio też nie był zadowolony, jak zdradziłam jego tajemnicę.
– Ostatnio? Zjadek mówił, że jestem jedynym chłopcem, któremu kiedykolwiek pomagał. Jaką tajemnicę? – zaciekawił się chłopiec.
– Widzę, że kiepsko się już czujesz, więc powiem Ci, co wiem, żeby raz na zawsze to zakończyć. Zjadek to kłamca i oszust. Naprawdę nazywają go w lesie Zjadacz Łez i Wszelkich Emocji. Wyszukuje smutne osoby, które mają problem z radzeniem sobie w pewnych sytuacjach. Przekonuje je, że nie będą już nigdy smutne i nie będą miały humorów. W zamian oczekuje tylko codziennej dostawy świeżych łez. Na początku jest przemiły i przecudowny jak mały zielony pluszak, ale potem chce więcej i więcej. Nie wspomina jednak, że razem ze złymi emocjami odbiera on także te dobre. Dzięki czemu rośnie, a Ty malejesz i marniejesz w oczach.
– Hmm – zadumał się Staś
– Ostatni chłopiec. Hieronim z pobliskiej wioski. Miał dokładnie ten sam problem, co Ty. Powiedziałam mu jednak jak można się pozbyć Zjadka i na szczęście nam się udało. Niestety Zjadacz wrócił i znów rozrabia.
– Mów dalej wiewióro – oznajmił coraz bardziej zaciekawiony chłopiec.
– Przede wszystkim nie przejmuj się, jak sobie pomyślisz, czy bez niego sobie poradzisz. Obiecuje Ci, że dasz radę. Pomogę Ci. Zjadek głównie żywi się smutkiem i łzami. Boi się jednak śmiechu i dobrego humoru. Ostatnio odpędziliśmy go sztucznym śmiechem, ale widać nie pomogło to na długo. Myślę, żeby pozbyć się go na zawsze potrzeba nam wybuchu śmiechu gupakowego. Takiego niekontrolowanego, spontanicznego śmiechu, który zaraża wszystkich wokół. Umiesz zrobić coś takiego?
– Kiedyś, dawno temu, miewaliśmy takie napady codziennie z moją siostrą. Nie pamiętam już jednak, jak to się robi.
– To nic – szybko odpowiedziała podekscytowana Ruda – wystarczy, że zaczniesz się na siłę śmiać. Potem wyobrazisz sobie najszczęśliwsze chwile w swoim życiu, dołożę do tego trochę gilgotek i damy rade.
– Sam nie wiem Ruda. To się nie uda. Nie mam nastroju. – zmartwił się chłopiec
– Koniec gadania. Idziemy. Spotkaj się ze Zjadkiem jak zwykle. Nie ujawniaj, że jestem w pobliżu. Jak będziesz gotowy, zacznij robić, co mówiłam, a ja zajmę się resztą.
Na drugi dzień poszli na codzienne spotkanie. Staś znajomą mu leśną ścieżką. Ruda, w ukryciu, przeskakiwała bezszelestnie po gałęziach drzew.
Na miejscu Zjadek chodził po okręgu niecierpliwie. Z daleka słychać było, jak mu kiszki marsza grają.
– Co tak długo chłopcze. Doczekać już się nie mogłem. Skąd to spóźnienie?
– Yyy…no…miałem po drodze mały problem – jąkał się zdenerwowany Staś. – udało mi się uzbierać tylko dwie łzy tym razem, ale przewróciłem się o korzeń po drodze i wszystko się wylało.
– Jak mogłeś. Jesteś beznadziejny! – ze złości Zjadek zmienił kolor z zielonego na purpurowy. Biegnij do domu, pokłóć się z rodzicami, siostrą, sam nie wiem z kim. Masz mi przynieść łzy zgodnie z umową albo koniec z naszą przyjaźnią.
Chłopiec miał już tego dość, takiego traktowania, poniżania i niewdzięczności. Tak nie zachowują się przyjaciele.- Ruda chyba ma rację. Coś tu jest nie tak – pomyślał
– ha ha – zaczął udawać, że się śmieje, ale tak dawno tego nie robił, że sprawiało mu to trudność.
– Co ty robisz? Czemu się śmiejesz? Przestań natychmiast! – wrzasnął przerażony Zjadek
– Pamiętasz Rudą? Udałeś ostatnio, że jej nie znasz, ale ja poznałem ją ostatnio lepiej. Wszystko mi powiedziała. To koniec
– Coo, to niemożliwe. Znów ten futrzasty gryzoń. Jak tylko go znajdę, to pożałuje!
– Tu jestem mój zielony kolego – zeskoczyła zwinnie z pobliskiego drzewa Ruda i stanęła obok Stasia. – nic mi nie zrobisz. Skończymy to dzisiaj raz na zawsze.
– Stanisławie, Stasiu, Stasieńku nie możesz mnie tak po prostu opuścić. Pomagałem Ci, kiedy tylko mnie potrzebowałeś. To nie sprawiedliwe. – zaniósł się płaczem Zjadek
– Nie sprawiedliwe jest to, że nie powiedziałeś mi wszystkiego. Okłamałeś mnie. – krzyczał Staś
– Przecież wiesz, że jak to zrobisz, rozpuszczę się w powietrzu i już nigdy nie wrócę?! Nie rób mi tego – jego płacz było już słychać w całym lesie.
– Dzięki Rudej, już nikt nie będzie cierpiał z Twojego powodu. Wiem, że teraz udajesz, bo nie umiesz okazywać żadnych emocji. Płacz to w końcu nic złego. Żegnaj. HA HA – zakończył rozmowę Staś, śmiejąc się najgłośniej i najprawdziwiej jak tylko umiał, aż szyszki pospadały z okolicznych drzew.
Ruda gilgotkami wspomogła chłopca zgodnie z planem, aż w końcu zaczął się tarzać na trawie wybuchając niekontrolowanymi gupawkowymi salwami śmiechu. Zjadek kurczył się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu pufff. Rozpłynął się w powietrzu jak chmurka na wietrze. Nie pozostał po nim żaden ślad. Tylko przykre wspomnienie. Staś uspokoił się w końcu, ale kiedy zobaczył, co się stało, powiedział:
– Tylko co ja teraz zrobię. Jak znów zacznę w domu płakać, rodzice znów będą źli i będą mnie przezywać od beks i mazgajów.
– Nie martw się. Posłuchaj mnie uważnie. Płacz to nic złego. Każdy czasem płacze. Duży, mały chłopak czy dziewczyna. Mogą być łzy smutku, radości, wzruszenia, ale i też można płakać z radości. To jest tylko jeden ze sposobów, w jaki Twój organizm okazuje emocje. Emocje natomiast potrzebne są do życia, trzeba tylko nauczyć się je nazywać i wiedzieć jak sobie z nimi poradzić. Nie można wykorzystywać płaczu, żeby coś osiągnąć, wymusić coś na kimś. Złość i wzburzenie można też wyrzucić z siebie na inne sposoby. Nie trzeba jęczeć, skrzeczeć i dokazywać.
– Niby jak? Kiedy wszystko w środku się we mnie gotuje albo ktoś mi zrobił przykrość, łzy same lecą i chce mi się krzyczeć.
– Na kilka sposobów – tłumaczy dalej Ruda – Kiedy jesteś zdenerwowany, weź kartkę papieru, kredki i narysuj swoją złość, a potem pokaż ją osobie, która wywołała w Tobie te emocje. Możesz też zamknąć się w swoim pokoju i krzyczeć ile sił w płucach, aż poczujesz ulgę. To naprawdę działa. Nigdy natomiast nie krzycz na innych ani przy nich, bo wtedy oni zaczną też się denerwować. Złość tak jak śmiech, może być zaraźliwa. Możesz też pobiegać w kółko, dopóki starczy Ci sił. Poprzedni chłopiec, Hieronim, brał poduszkę, na której śpi i tak długo okładał ją pięściami…aż zapominał, po co w ogóle to robi.
– Brzmi ciekawie, ale to trudne. Trudno nazwać to, co się czuje i jeszcze to kontrolować. Chyba nie dam sobie rady. – zmartwił się chłopiec.
– Zacznij od rozmowy z rodzicami i siostrą – kontynuowała Ruda – powiedz im kiedy masz zły dzień i musisz trochę posiedzieć sam albo jak Cię coś boli czy drażni. Powiedz na przykład ‘Mamo, przykro mi było, kiedy zamiast na obiecane lody pojechaliśmy z Heleną do dentysty’, albo ‘Tato, denerwuje mnie i nie mogę się skupić, kiedy popędzasz mnie, jak jestem w toalecie’ albo ‘Czułem złość Hela, kiedy wyrzuciłaś moją ulubioną zabawkę przez okno’. Zobaczysz, że wywoła to lepszy skutek niż łzy i histeria. Dorośli nie rozumieją czasami dzieci. Niestety jak dzieci się rodzą, nie dostają z pierwszym kocykiem instrukcji obsługi rodziców. Trzeba im wszystko dokładnie tłumaczyć. Jak to, że my wiewiórki nie lubimy chleba czy czekolady, którymi czasem chcą nas dokarmiać.
– Tak zrobię. Do zobaczenia niedługo – odpowiedział Staś i pobiegł do domu z nadzieją i błyskiem, w jakiego oczach nie miał od tygodni.
– Powodzenia. Na pewno Ci się uda. Wierze w Ciebie. – krzyknęła na pożegnanie Ruda i zabrała się do rozłupywania orzecha swoimi ostrymi jak brzytwa zębami.
Tydzień później.
Staś wbiegł bladym świtem do puszczy, krzycząc na cały głos: – Ruda, Ruda gdzie jesteś?! Nagle, dwie sosny dalej, w jego stronę wyleciał pędzący jak pocisk orzech laskowy w twardej jak kamień skorupie. Staś sprawnie zrobił unik. Gdyby nie to dostałby prosto w czoło. Za chwilę, kolejny i kolejny.
– Ruda wiem, że to Ty, przestań w końcu, musimy porozmawiać.
– Czekam na Ciebie codziennie, ale czy musimy rozmawiać bladym świtem? Nie mogłeś przyjść, chociaż po śniadaniu?
– Daj spokój. Wyśpisz się później. Zadziałało. W końcu zadziałało!
– Co znowu. Zbudowałeś coś czy jak. Nie rozumiem. Chyba jeszcze się nie obudziłam do końca.
– Twoje rady Ruda, to wszystko dzięki Tobie. Zacząłem rozmawiać z rodzicami o tym, co czuje, zamiast wpadać w histerię. Nie było łatwo na początku, ale dałem radę. Teraz nawet oni sami mówią mi, co czują, zamiast tylko krzyczeć.
Ruda wystawiła zaspaną głowę zza gałęzi i uśmiechnęła się najszerzej, jak tylko umiała.
– Gratulacje chłopcze. Możesz być z siebie dumny.
– Zdarza mi się jeszcze czasem zapłakać bez powodu, ale wiem, że to też nic złego. Zaczęliśmy za to urządzać z rodzicami bitwy na gilgotki od czasu do czasu. Kto zaśmieje się pierwszy – przegrywa.
– Świetny pomysł. Przyjdź po południu. Zrobię tort orzechowy i opowiesz mi więcej, a teraz pozwól mi jeszcze trochę pospać dobrze?
Pożegnali się, mając uśmiechy od ucha do ucha i każdy z radością udał się w swoją stronę.