jadą, jadą misie

Gdyby nie misie, czyli co jest w życiu najważniejsze.

jadą, jadą misie
Jadę samochodem. Październik. Słonko przygrzewa, jakby zaraz miała zacząć się wiosna. Okno szeroko otwarte. Pozycja na tak zwany zimny łokieć. Bajka.
Zatrzymuję się na światłach. Obok staje VW Polo po wiejskim tuningu. Kierowca zaraz zatrze silnik, wciskając i odpuszczając pedał gazu. Patrzy na mnie i pyta swymi zwężonymi, agresywnymi oczami, jak w filmie Chłopaki nie płaczą, Czy jest tu jakiś cwaniak?

Nie jeżdżę samochodem wyścigowym. Takim bardziej, o którym można powiedzieć mały, ale wariat”. Miasto to też nie miejsce na wyścigi.
Na ulubionej playliście zaczęła się akurat jedna z moich ulubionych piosenek AC/DC – „Highway to hell”. Uśmiechnąłem się przekornie. Adrenalina zaczęła uderzać do mojej 33-letniej głowy. Odpowiedziałem kierowcy obok twierdzącym spojrzeniem.

Piosenka się rozkręca. Silniki parują. Światło w zwolnionym tempie przeskakuje z czerwonego na żółte. Pedały w gotowości i już mam ruszać, gdy nagle….

Klimat się zmienia. Muzyka jakaś inna. Głos za moimi plecami. Czyżby to mój Anioł Stróż?

Z głośników zaczyna lecieć piosenka „Jadą, jadą misie, śmieją im się pysie…”

Uświadamiam sobie wtedy, że jadę na wycieczkę z najcenniejszym skarbem na świecie i trzyma on w rękach mój telefon. Odpuszczam gaz. Puszczam delikatnie sprzęgło i patrzę, jak oddala się VW Polo z piskiem opon.

Piskiem, który niestety nie był słyszalny na zdjęciu, które po chwili zostało zrobione z postawionego 300 metrów dalej fotoradaru :D

W jakich sytuacjach zaskoczyły Was już Wasze dzieci?

Miłego dnia :)

Podobne posty znajdziesz tutaj.