Byłem dzisiaj w sklepie. Wiem, że to dla większości ludzi nic szczególnego, ale ja nie znoszę zakupów. Nawet spożywkę preferuję zamawiać przez internet.
Pewnych rzeczy nie da się zamówić online. No dobra, da się, ale za jeden chleb i kilka plasterków szynki nie będę płacił dodatkowo 10 zł, bo kwota jest poniżej obowiązkowego dla darmowej dostawy limitu.
Tak chyba miało być, bo gdybym nie poszedł dzisiaj do sklepu, to ominęłaby mnie ciekawa sytuacja, o której zaraz przeczytasz.
Między alejkami widzę pewną Panią. Na oko miłośniczka zwierzaków, z drugim stopniem cukrzycy, nadciśnieniem i problemami gastrycznymi.
No dobrze żaden ze mnie lekarz, żeby oceniać stan zdrowia innych. Tych chorób przecież nie widać gołym okiem. Tylko że ten ostatni punkt, to już naprawdę dało się wyczuć i usłyszeć w całej alejce.
Poza tym, że Pani była na dziale z karmami dla zwierząt, to jeszcze towarzyszyły jej dwa żywe okazy. Na oko 5 i 9-letnie, z własnego miotu.
Pani ładuje do koszyka najlepszego łososia dla swojej kotki Pusi, najlepsze mięsko jagnięce dla jamnika Amorka. Sprawdza każdy skład, każde opakowanie. Pan z obsługi uwija się koło niej jak makaron spaghetti obok mielonego mięska.
Tu z najwyższej półki podaje najdroższe karmy, tu donosi z zaplecza ulubione smaki, tam już sprawdza, kiedy nowa dostawa, bo puszek z łososiem norweskim złowionym podczas porannej bryzy satynowym podbierakiem zabrakło.
Pani, a raczej jej kotek i pieseczek muszą mieć przecież wszystko, co najlepsze, z najwyższej półki, do której jeszcze trzeba dostawić drabinę, aby sięgnąć po najlepsze rarytasy.
Gdy Szanowna Pani wybierała karmę dla zwierząt, jej własne dzieci zapakowały już swój koszyk. Na składy i wartość odżywczą tych produktów Szanowna Pani już nie zwracała uwagi. Dodała tylko:
– Stefanek sięgnij jeszcze mamusi te bekonowe z dołu, bo nie mogę się schylać i dwie paczki tych pianek czekoladowych.
Naprawdę??? Kopara mi opadła.
Kocham zwierzęta i już nie mogę się doczekać, gdy po powrocie do Polski nasza rodzina powiększy się o kotka i pieska. W dzieciństwie też miałem zwierzęta, ale TO TYLKO ZWIERZĘTA!
Co zrobisz, gdy Twój zwierzak zachoruje?
Leczysz go.
Co zrobisz, gdy zachoruje i nie będzie szans na ratunek albo pieniędzy na leczenie?
Pewnie go uśpisz, popłaczesz trochę i za jakiś czas sprawisz sobie kolejnego zwierzaka.
Swoje dziecko też uśpisz, gdy ciężko zachoruje?
Może po zwierzaku od razu będzie widać, jak zje złą karmę, która mu szkodzi.
Po dzieciach to może być widać dopiero po 20-30 latach, gdy już będzie z późno, a rak od chemicznego jedzenia rozprzestrzeni się po całym ciele.
Ten post kieruję nie tylko do rodziców, ale też do producentów żywności.
Skoro można wyprodukować „zdrową” karmę dla zwierząt, która prawie nie ma chemii, to dlaczego tyle badziewia pakujecie do jedzenia dla dzieci???
Skoro Ty rodzicu, tak bardzo dbasz o zwierzęta i chcesz dla nich jak najlepiej, dlaczego nie dbasz o zdrowie własnych dzieci i podajesz im ch… g….
(Chemiczny glutaminian — a Ty co myślałaś?!)
Do przemyślenia.
Na koniec, dla ocieplenia ciężkiego tematu. Polecisz mi jakieś rasy kotów i psów, które nadają się dla dzieci, do bloku i dla osób bez szczególnych alergii?
Dzięki 😉
Zapraszam Cię tutaj na inne wpisy w tym stylu.