Baśń o Nakielskich Mokradłach

 

Istnieje pewna legenda o Nakle, która już dawno została zapomniana. Jest ona bardzo stara i niewiele ludzi o niej słyszało. Jak pewnie dobrze wiesz, każda legenda czy baśń skrywa w sobie ziarenko prawdy. Nie inaczej jest także z tą konkretną historią. Posłuchaj i przekonaj się sam…

Dawno temu w osadzie Nakiel (bo tak dawniej nazywało się Nakło) żyła dwójka przyjaciół, chłopiec i dziewczynka. Bawiąc się razem, odkrywali każdy zakamarek i uliczkę osady. Były to dzieci bardzo ciekawe świata. Było jednak jedno miejsce, gdzie dorośli zabronili im chodzić. Miejsce to znajdowało się poza murami miasta. O mokradłach (tak nazywało się to miejsce) ludzie opowiadali różne, straszne historie. Mówiły one o złych mocach i zjawach, które miały te okolice zamieszkiwać i straszyć przy tym ludzi.

Istniała także legenda całkiem inna niż pozostałe. Opowiadała ona o prastarej istocie, opiekującej się tymi ziemiami. Niektórzy mówią, że to duch, inni, że anioł, a mieszkał on pod starą wierzbą, która stała nad rzeką Necką. Rzeka ta nosi w dzisiejszych czasach już inne imię. Mokradła same w sobie miały być ponoć przesiąknięte magią tej tajemniczej istoty i rzucać czar na każdego, kto odważył się tam zapuścić. Dzieci słyszały te wszystkie opowiadania i choć bały się ich, to nienazwana tajemnica tego miejsca, nie dawała im spokoju. Nie rozumieli tego pragnienia, jednak czuli, jak w nich rośnie i staje się coraz silniejsze. Wymknęli się więc pewnego dnia z osady, ominęli wartowników i pobiegli na mokradła.

Przyjaciele byli zdziwieni wyglądem tego miejsca. Gdy nad ziemią unosiła się mgła i spoglądali na nie zza murów, wydawało im się ono naprawdę przerażające. Teraz, jednak gdy już tu byli, podziwiali skąpane w blasku słońca piękne, długie trawy, które szumiały na wietrze i gonili za pszczołami oraz motylami, które latały im nad głowami. Było tu nadzwyczaj pięknie. Nagle dziewczynka zauważyła, że jej przyjaciela nie ma przy niej. Rozglądając się, zobaczyła go, jak oddalał się coraz szybciej w stronę rzeki. Zauważył tam coś błyszczącego i nagle bardzo zapragnął to mieć. Nawet gdy dziewczynka wołała go, aby się otrząsnął, on szedł cały czas przed siebie, aż niespodziewanie… wpadł do rzeki! Przyjaciółka zerwała się do biegu, żeby mu pomoc, ale nurt był zbyt silny i ciągnął chłopca coraz dalej i dalej. Zaczęła więc wołać rozpaczliwym głosem o pomoc.

Gdy traciła już wszelką nadzieję, usłyszała za sobą czyjś głos. Należał on do mężczyzny z laską, który wyrósł tuż obok niej, jakby spod ziemi. Wyciągnął długi kij w stronę topiącego się chłopca i gestem kazał dziewczynce pomóc. Ona przez kilka sekund kompletnie nie wiedziała, jak się zachować. Zaraz otrząsnęła się jednak i po chwili walki z wodą udało im się uratować przyjaciela. Obcy podał mu swój płaszcz, żeby ten mógł się ogrzać. Dzieci podziękowały nieznajomemu za pomoc. Zaczynało zbierać się na deszcz i burze. Dziwny jegomość zaproponował im, że mogą przeczekać w jego domu. Dzieci przyglądały mu się trochę podejrzliwie. Człowiek ten był większy od dorosłych, których znali. Przez swoje zmarszczki wyglądał na starego i bardzo tajemniczego, jednak jego sprawność fizyczna nie wskazywała na podeszły wiek. Miał on długi, trochę krzywy nos, który przypominał klamkę od drzwi, przez co wyglądał zabawnie. Poza tym jego oczy były czujne, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. Nie miał dużo włosów na głowie. Tylko nad uszami i z tyłu wystawało kilka. Miał za to piękną brodę i długiego, zwisającego mu do piersi wąsa, który przywodził na myśl lisi ogon. Gdy do nich mówił, dzieciom wydawało się, jakby były one zrobione ze srebra, tak bardzo błyszczały się w świetle znikającego za chmurami słońca.

Po postawie mędrca przyjaciele spodziewali się, że jego głos będzie szorstki oraz głęboki, jak studnia, z której czerpali wodę w osadzie. Mylili się. Był on łagodny, ciepły oraz dziwnie znajomy. Zdawałoby się, że mówi do nich z jakiegoś innego, zapomnianego świata, tak odmiennego niż ten, w którym żyli. A jednak stali tu razem z nim. Mężczyzna niby nie odróżniał się od nich ubiorem, a jednak jego szaty były jakby dłuższe i lżejsze. Wydawało się, że zrobione są z jakiegoś lekkiego, nieznanego im materiału, który co chwila zmieniał swój kolor w odcieniach czerwieni i brązu. Jego pas składał się z wielu połączonych sznurków, przy których wisiały różne fiolki, buteleczki, malutkie woreczki i zioła. Płaszcz, pod którym zmoczony chłopiec mógł się ogrzać, nie pasował w ogóle do reszty jego ubioru. Był szaro-zielony, ciemny i brudny, ale mimo to dziwnie miękki i przyjemny w dotyku. W ręce trzymał długi kij, który zdobiły tajemnicze znaki, a na samej górze umieszczony był drewniany pierścień. I co ciekawe… mężczyzna chodził na bosaka!

Dzieci nie były pewne, czy mogą mu zaufać, ale widząc burzowe chmury, piętrzące się nad nimi, zgodziły się i poszły za nim. Podążając śladem nieznajomego, doszli do wielkiej, starej wierzby i zatrzymali się tuż przed nią. Dzieci nigdzie nie widziały żadnego domu czy namiotu, w którym ten człowiek mógłby mieszkać. Nagle mędrzec włożył swoją laskę w ziemię i przekręcił ją. Dwójka przyjaciół usłyszała jakiś głuchy dźwięk, który przebiegł z laski do drzewa przed nimi. Nieznajomy przeszedł przez długie liście drzewa, a chłopiec i dziewczynka powoli zaczęli iść w ślad za nim. Gdy znaleźli się w środku, nie uwierzyli własnym oczom. Znajdowali się w wielkiej wieży!

Było to duże, okrągłe pomieszczenie, po środku którego stał wielki pień, wokół którego wiła się, jak wąż długa drabina. Komnata była tak wysoka, że będąc tam, miało się wrażenie stania pod gołym, gwieździstym niebem. Na pniu wisiało bardzo dużo różnych kartek i papirusów, zapisanych tymi samymi dziwnymi znakami, które widniały na lasce starca. Przy ścianach stały stoły, a na nich leżały rozmaite przedmioty i świece. Przy jednym z tych stołów stało duże krzesło z poduszkami z mchu i siana. Nad stołami zwisały lampy oświetlające pomieszczenie ze wszystkich stron delikatnym i przytulnym światłem. Dzieci zdjęły buty i chodziły gołymi stopami po dywanie z miękkiej trawy i podziwiały niezwykłe miejsce z otwartymi ustami. Obcy dał im do siedzenia parę poduszek z siana i poczęstował ich ciepłą wodą z borówkami.

Smakowała tak dobrze, jak nigdy. Wtedy mężczyzna usiadł na swoim krześle, oparł laskę o stół i zaczął opowiadać historię swoją oraz tego miejsca. A deszcz na zewnątrz tworzył do tego piękną muzykę, odbijając się od długich liści wierzby. Mędrzec mówił im, że został przysłany na te ziemie, żeby pokonać zło, które tu mieszkało. Jego zadaniem było przygotować te tereny dla ludzi, którzy wkrótce mieli tu zamieszkać. Zdradził też, że to on za pomocą Tajemniczej Mocy zasadził tutaj tę wierzbę, jako Pierwsze Drzewo. Wtedy zaczął pisać nowe historie dla tej ziemi i wieszał je na pniu drzewa, a te przebiegając przez jego korzenie do gleby, dawały życie tej okolicy. Wytłumaczył im także, że na początku wszyscy ludzie go widzieli, mokradła były połączone z miastem, a on był nazywany przez mieszkańców „Opiekunem”.

Wszyscy żyli z nim w zgodzie. Niestety serca ludzi zaczęło przejmować dawne zło i z czasem stały się nieczułe. Osadnicy odgrodzili się od Opiekuna murem i zaczęli rozpowiadać na temat mokradeł straszne historie, żeby nikt tam nie chodził. To było jak strzała, przeszywająca jego dobre serce. Wbrew wszystkiemu, Opiekun nie przestał kochać ludzi. Zaczarował mokradła razem ze swym domem, a w zaklęciu tym zawarł całą swoją miłość. Oczywiście nie przestał opiekować się ziemiami, które mu kiedyś powierzono. Teraz robił to jednak w ukryciu. Mędrzec wyczekiwał powrotu swojego czaru, który zwiastowałby także powrót nadziei. Dzieci słuchały z wielkim zainteresowaniem. Pijąc smakowity nektar, stawały się coraz bardziej senne, aż w końcu… usnęły.

Gdy otworzyły oczy, leżały na mokradłach, a ciepły, letni wietrzyk łaskotał je po nosach źdźbłami trawy. Wstali i rozejrzeli się dookoła, a potem popatrzyli po sobie nawzajem. Byli sami. Nie było śladu po starym mędrcu i jego magicznym drzewie. Nic nie mówiąc, wróciły do osady. Na ich nieszczęście rodzice zauważyli, że dzieci złamały zakaz i po powrocie do domu dostały porządne lanie. Oboje nie chcieli jednak uwierzyć, że to, co widzieli, było tylko zwykłym snem.

Lata mijały. Dzieci były już starsze. Od czasu do czasu spoglądały przez okienka w murze, mając nadzieję zobaczyć w nich swojego dawnego przyjaciela. Czasami faktycznie zdawało im się, że widzą go, jak spaceruje ze swoją laską po mokradłach i uśmiecha się do nich, ruszając swoim długim wąsem. Świadomość, że jest ktoś, kto nad wszystkim czuwa, dawała im siłę na każdy kolejny dzień w osadzie. A musisz wiedzieć, że życie w niej nie było wcale takie proste. Przyjaciele byli zawsze pogodni i weseli, nawet jeśli inni tego nie odwzajemniali. W ostatnim czasie jednak czuli się przybici i smutni. Ich pogodę ducha przykrywał cień jakiejś niewidzialnej groźby. Zauważyli, że ludzie z miasta zaczęli się źle zachowywać. Stawali się coraz bardziej ponurzy oraz zrzędliwi. Od razu przypomniała im się opowieść Opiekuna o pierwszych mieszkańcach miasta i o złu, które zaczęło zatruwać ich serca.

Chcąc uniknąć powtórzenia się tej mrocznej historii, postanowili zaryzykować raz jeszcze. Wykradli się po cichu za mur i pobiegli na mokradła. Gdy mijali znajome im drzewa oraz ścieżki, wróciły do nich piękne wspomnienia z dzieciństwa. Te nie trwały jednak długo, bo niestety tym razem mokradła wyglądały naprawdę przerażająco- jakby były chore- a nad nimi wisiały kruczoczarne, złowieszcze chmury. Przyjaciele szli już bardzo długo. Mimo to nie mogli odnaleźć starej wierzby. Nagle zauważyli jakąś postać, siedzącą nad Niecką. Podeszli do niej i ich serca rozgrzały się na nowo. Dzieci podskoczyły z radości. Rozpoznały bowiem, że jest to nikt inny, ale Opiekun we własnej osobie. Jednak gdy ten przywitał się z nimi, miejsce radości zajęło zmartwienie. Ich przyjaciel wyglądał na bardzo zmęczonego i zmartwionego. Gdy spytali, co się stało, zaprowadził ich ponownie do swojego domu.

Kiedy dotarli na miejsce i weszli do środka, zrozumieli, co było powodem smutku Opiekuna. Pień starej wierzby pokryty był ohydnym, czarnym grzybem, który zajmował już większą część jego powierzchni. Tylko parę miejsc pozostało czystych. Z ciężkim westchnieniem, Opiekun wyznał, że pradawne zło znów wróciło i tym razem jest tak silne, że jego historie na dużo się już nie zdają. Tak szybko rozprzestrzenia się ta choroba. Dzieci opowiedziały mu także swój problem. Po wysłuchaniu ich mężczyzna podszedł do pnia, szepnął coś do swojej laski i dotknął nią zdrowego miejsca. Po chwili pojawiły się na drewnie jakieś tajemnicze napisy. Mędrzec przeczytał je i wziął głęboki oddech. Następnie czule dotknął drzewo i powiedział coś w jakimś dziwnym języku. Dla dzieci brzmiało to bardziej jak śpiew niż zwykła mowa. Gdy otrząsnął się z zamyślenia, kazał dzieciom zaczekać chwilę, a sam wszedł na sam szczyt drabiny stojącej przy pniu. Długo nie wracał.

Chłopiec z dziewczynką zaczęli się martwić i popatrywali po sobie z niepokojem. Gdy chciały już wołać przyjaciela, on zszedł powoli schodek za schodkiem. Trzymał w ręce dwa stare zwoje zrobione z cienkiego włókna. Stanął przed nimi i znów wydał im się ogromny, a wiatr zatańczył w jego siwej brodzie. Spojrzał na nich poważnym wzrokiem i zaczął mówić, a w tonie jego głosu rozpoznać można było wzruszenie. Wyjaśnił im, że są to papirusy zawierające Tajemnicę… Tajemnicę, dzięki której ta ziemia niegdyś rozkwitła życiem. Niespodziewanie uśmiechnął się tak przepięknie, że dzieciom na chwilę aż się ciepło zrobiło i zapomniały o wszystkich troskach, jakie ze sobą nosiły. Opiekun powiedział im, że gdy poznają Tajemnicę, uda im się uratować miasto od zła, po czym dodał, że jego czas już się skończył i musi odejść. Na te słowa przyjaciele poczuli, jak zimny dreszcz przebiega im po plecach.

W tej krótkiej sekundzie byliby gotowi oddać wszystko, byle tylko to, co właśnie usłyszeli, nie było prawdą. Zaczął ogarniać ich lęk. Opiekun położył dłonie na ich ramionach i pocieszył, mówiąc, że teraz zacznie się czas, kiedy to oni przejmą rolę opiekunów tej ziemi i będą bronili ją od zła. Przestrzegł ich, jednak, żeby nigdy nie zapomnieli o Tajemnicy Starej Wierzby i aby przekazywali ją dalej, a wtedy Dobro będzie zawsze panowało. Mędrzec, żegnając się, uścisnął ich mocno, a wychodząc, dzieci spojrzały ostatni raz na starego przyjaciela, który na zawsze pozostanie w ich wspomnieniach. Jego spojrzenie, pełne miłości, rozpaliło serca dzieci do czynienia rzeczy wielkich…

Gdy znalazły się na zewnątrz i spojrzały za siebie, zobaczyły tylko stare, zniszczone drzewo. Utworzyli wokół niego pierścień z powbijanych w ziemię gałęzi i połączyli je sznurem, żeby nie zapomnieć, gdzie się to niezwykłe miejsce znajduje. Nawet dzisiaj można jeszcze gdzieniegdzie usłyszeć, że kora odpadająca od drzew to prastare listy, a ślady po korniku to tak naprawdę dawne, nieznane ludziom runy, którymi były pisane przeróżne, już dotąd zapomniane, historie tejże ziemi.

Po powrocie do domów chłopiec i dziewczynka odczytali powierzoną im przez Opiekuna Tajemnicę. Dzięki zawartej w niej Mocy, dzieciom udało się przywrócić ludziom w osadzie dawny, dobry nastrój, chęć do życia i pomagania innym. W końcu po złu nie zostało ani śladu. Ludzie zburzyli mur odgradzający miasto od mokradeł i słońce ponownie oświetlało całą krainę.

Gdy dzieci dorosły, schowały papirusy z Tajemnicą oraz mapę prowadzącą do nich, tak aby nie wpadły w niepowołane ręce. Czekają one tam na kolejnych wybrańców, którzy je odnajdą, by pokonać czyhające w ukryciu zło…

 

Autor: Mateusz Przywecki

Inne bajki moich czytelników znajdziesz TUTAJ